field recording

sound design

experimental music

sound art

field recording

sound design

experimental music

sound art

field recording

sound design

experimental music

sound art

field recording

sound design

experimental music

sound art

field recording

sound design

experimental music

sound art

field recording

sound design

experimental music

sound art

field recording

sound design

experimental music

sound art

field recording

sound design

experimental music

sound art

field recording

sound design

experimental music

sound art

field recording

sound design

experimental music

sound art

field recording

sound design

experimental music

sound art

field recording

sound design

experimental music

sound art

Fantazja

Chciałem nagrać dźwięk spadających płatków śniegu. Czekałem na odpowiednią pogodę i porę. Przyszedł w końcu wieczór, zaczął padać śnieg. Powiedziałem żonie: „idę w teren”. Zebrałem się i pojechałem.

Najpierw na Krowiarki w Chochołowie. Jest to nazwa wzniesienia i osady za Chochołowem na granicy polsko-słowackiej, podhalańsko-orawskiej. Odwiedzam to miejsce od paru ładnych lat i obserwuję jego erozję. Wzdłuż granicy, po polskiej stronie prowadzi droga, którą rajzują quady, samochody terenowe i crossy. W zimie jeżdżą tu skutery śnieżne. W rozległych koleinach pozostawionych przez pojazdy zatrzymuje się woda, w której żyją i rozmnażają się płazy, które nie wiedzą, że przeżyją zaledwie do następnego dzikiego rajdu. Na horyzoncie, patrząc w stronę Tatr majaczy wieża urządzenia myśliwskiego. Jednak poza tym: cisza. Dużo dzikich zwierząt i roślin. Trochę krów po polach. Raczej nieużytki. Samosiejki wierzb i topoli zajęły wąski pas granicy, wzdłuż którego prowadzi rów. Nad rowem graniczne słupki. Od niedawna na Krowiarkach zaczęły powstawać domki pod wynajem. Krajobraz powoli eroduje, staje się jak każdy inny na Podhalu.

Sam mieszkam w dolinie. Krowiarki zaś to wierch. Pomimo, że mieszkam tu całe życie zapominam czasem, że warunki pogody zmieniają się tu na przestrzeni zaledwie paru kilometrów. W dolinie ciężkie i mokre płatki spadają powoli. Na płaskim wierchu Krowiarek duje wiater rzucając w moja twarz zmrożone drobinki lodu. Ustawiam się w pogranicznym rowie. Wokół mnie suche łodygi pospolitej, lecz pięknej rośliny, wierzbówki kiprzycy, która kwitnie w dojrzałe lato. Na łodygach szeleszczą nieoderwane jeszcze przez wiatr wąskie liście. W twarz biją drobinki lodu. W butach robi się wilgotno: z wiatrem idzie odwilż.

Jest niedziela wieczór. Weekendowy turnus zakończył się. Z monotonii wytrąca mnie odgłos pługu ryjącego po wąskiej dróżce prowadzącej w okolice wierchu.

Odgłos metalu rwącego asfalt, choć miły dla ucha, jest dla mnie sygnałem, by zmienić lokalizację. W tamtym momencie zapomniałem już jaki był pierwotny cel mojego wyjścia w teren.

Podjeżdżam samochodem do Siwej Polany. Droga samochodowa do Doliny Chochołowskiej jest przestrogą i przykładem na to, co by było, gdyby nie utworzono na terenie Tatr parku narodowego. Wszędzie wciśnięte są parkingi, budki z lodami i pamiątkami, mała gastronomia. O tej porze i przy tej aurze nie ma nikogo. Zajeżdżam w okolice kas biletowych. W ciemności nie widać zbyt wiele, ale wiem jak to miejsce wygląda zza dnia. Jak za pierwszym szeregiem świerków wryte głęboko w ziemię są drogi leśne, którymi jeżdżą wozy wspólnoty leśnej. Staję pod świerkami, na których uparcie, pomimo ciepłego wiatru leżą ciężkie płaty śniegu. Czasem okiść spadnie na dno lasu; coś zaszeleści – ciekawe, czy wszystkie niedźwiedzie już posnęły. Śnieg ustał zupełnie. Już tylko wiater duje od zachodu.

Nagle od zachodu słyszę trzask, a potem szybką serię trzasków. Myśliwi, nazywani kiedyś byli polowacami. Strzelają w parku narodowym, a na pewno w jego otulinie. Czy to Słowacy, czy Polacy: nie ważne, czuję niechęć i strach. 8 wystrzałów w ciemnym lesie: to sygnał nie do startu, lecz do stopu. 

Artwork:
rcin.org.pl/dlibra/doccontent?id=82252